Wstyd i obwinianie kontra uwaga i empatia w kampaniach zdrowotnych
Podobnie jak w dbaniu o swoje zdrowie i figurę, tak i w podejściu do pacjenta/klienta moje podejście bardzo ewoluowało. Przeszłam długą drogę. Od dziewczyny nadmiernie kontrolującej kalorie i kilogramy do kobiety promującej prywatnie i zawodowo równowagę i jedzenie intuicyjne. Od diet coacha, któremu zdarzyło się pracować z miarką do sprawdzenia obwodu talii i tabelką BMI, pytającej protekcjonalnie „dlaczego pani tak je…?” do psychodietetyczki, która unika oceniania, czy narzucania rozwiązań, a słucha i wspiera, starając się patrzeć na wyzwanie, jakim jest utrata wagi z bardzo różnych perspektyw. Która pytanie „dlaczego” stara się zmieniać na „po co”…
Obserwuję specjalistów z branży i wiem, jak różne style pracy możemy mieć. Wiem też, że ogólnie to w porządku. Jedni klienci będą szukali szalonych, silnych osobowości, które będa krzyczeć „Działaj! Rusz cztery litery!” Inni odnajdą się przy kimś spokojniejszym, przed kim będą mogli się otworzyć i wygadać. Jedni potrzebują naukowego jezyka, inni prostego przekazu, żartów i przejścia na „Ty”. Czasem ironizuję, że po „kopniaki” to nie do mnie :). Wierzę, że często problemem nie jest brak motywacji, a brak łagodności dla siebie i brak miłości. Tyle się mówi o problemie nadwagi i otyłości, a sytuacja się pogarsza. Jako społeczeństwo tyjemy… Przed nadmiarowymi kilogramami – jak się okazuje – nie chroni wiedza (czy nie wiemy od dawna, jak powinniśmy jeść i że ruch jest bardzo ważny?), nie chroni nas też dobry status finansowy. Powtarza się nam, jak mantrę: „Jedz mniej i więcej się ruszaj”. Czy to działa? To prosta recepta… Ale nie wystarcza. Pole dla psychologii odżywiania i psychodietetyki jest bardzo duże. Może czas zmienić kierunek w promocji zdrowia? U wielu pojawia się myśl: Jeśli nie jestem w stanie zastosować tej oczywistości w swoim życiu (więcej ruchu, mniej jedzenia), to wygląda na to, że to ze mną jest coś nie tak. Jestem leniwa, niezdyscyplinowana, mam problem z motywacją. Często taki przekaz otrzymują klienci/pacjenci. Wzmacnia się poczucie winy, wstydu (popatrz do czego się doprowadziłaś/eś) i w konsekwencji zamiast wzmacniać podkopuje się poczucie własnej wartości. Na swoim fanpage’u kiedyś opisałam napotkany przekaz specjalisty ds żywienia obrazujący to o czym piszę wyżej. Wzbudził zainteresowanie, więc przedstawiam screen z mojego fanpage’a:
Problem nadwagi i otyłości to zazwyczaj nie brak wiedzy, motywacji, czy lenistwo jak zwykło się uważać. Jest nim często nadmierny stres, presja, mała ilość snu, kryzysy i życiowe problemy. To one stają się przyczyną nadmiernego jedzenia, jako sposobu rozładowania napięcia, maskowania problemów. Jedzenie jest najszybszym spsobem uzyskania przyjemności. Jeśli nie mamy wypracowanych innych sposobów radzenia sobie ze stresem i brakuje nam emocjonalnego wsparcia – będziemy tyć. I nie pomoże nam zawstydzanie, sugerowanie ludziom, że zamist jeść żrą (jak na plakcie wyżej). Nie pomoże zawoalowane poniżanie, jakie czasem pojawia się w kampaniach zdrowotnych. Pomóc może szacunek i dialog, pomóc może szersza perspektywa, spojrzenie wieloaspektowe. O tym, co słyszą osoby otyłe w gabinetach lekarzy mogłabym napisać osobny tekst. Dalekie to od postawy partnerskiej, gdzie wiara w zasoby, empatia, czy choćby szacunek są istotnymi wartościami. W tym wpisie umieszczam kilka plakatów z 19. edycji konkursu Galerii Plakatu AMS pod hasłem „Jedz ostrożenie”. Część pojawia się już na przystankach. Czy przekaz Wam się podoba? Hasło samej kampani ciekawe ale niespecjalnie zachwyciły mnie plakaty. Szczególnie nie jestem entuzjastką hasła „Żyj” zrobionego ze „Żryj” (plakat na początku wpisu)
Kampani się trochę dostało, co jest sygnałem dla mnie, że ludzie chcą zmiany podejścia! I cieszy mnie to! W komentarzach pojawiały się bardzo różne głosy. Począwszy od tych entuzjastycznych, mówiących, że kampania jest świetna („Kampania zrobiła to co powinna – zmusza do tej dyskusji.”), do oburzenia, szczególnie w kontekście tego, jakie uczucia wywoła to wśród osób z zaburzeniami odżywiania („Plakaty są okropne. Patrzę na nie i czuję się podle. Jeśli chcieliście w osobach cierpiących na otyłość wywołać wstyd, lęk i odrazę do samych siebie: brawo, udało się wam. Tyle że od lat wiadomo, że w ten sposób ludziom się szkodzi. Wstyd i brak akceptacji nie poprawiają nawyków żywieniowych, nie zmieniają stylu życia na zdrowszy.”, „Jeżeli otyłość jest chorobą, to chyba nie w ten sposób powinno się do chorych i choroby podchodzić.”; „To jest złe i szkodliwe, na tak wielu poziomach, że po prostu brak słów. Ta kampania szkodzi. Ta kampania uprzedmiatawia i odbiera godność. To jest taka marketingowa żenada, że kosmos.”)
Kończąc temat samych kampani, wspomnę na koniec o hasłach reklamowych i memach, które również wzbudzają we mnie opór. Przykład: „Nowy Rok – Nowa Ty” – chwytliwe hasło w branży odchudzającej, czy fitnessowej, albo „zamieniam oponę zimową na letnią.” Może jestem przewrażliwiona lub brakuje mi poczucia humoru, bo „wyhaczam się” na te hasła i mnie zaczynają drażnić, złościć i w końcu.. .zasmucać. Jaka nowa ja, jaka opona?
Jeszcze do niedawna ciagle widziałam na fb memy typu „Widzę, że jesteście szczęśliwi, a ważyliście się już”?. „Mówisz, że przytyłaś w święta? Byłaś już gruba w sierpniu”. Nie! Stop! Mi w tym wszystkim umyka szacunek, czegoś brakuje. Można powiedzieć: to tylko żarty, ale w żartach bardzo często ukrywamy agresję, brak akceptacji, zrozumienia. Rozumiem ten mechanizm obśmiewania problemów, radzenia sobie ze wstydem – jest on potrzebny ludziom – ale taka ilość jak na przestrzeni grudzień – styczeń jest dla mnie ciężkostrawna. A dla Was? Chętnie poznam opinię w komentarzach 🙂
Przedstawiłam swoja opinię w swojej grupie Sprawy Dużej Wagi i zapytałam o to, czy te memy sa dla nich zabawne. Otrzymałam jedną odpowiedź: „Tak naprawdę to bardzo poniżające, powierzchowne, ośmieszające… (…) pokazujmy prawdę. Ty Małgosiu starasz się to robić i chwała Ci za to. Bez nadmiernego lukrowania i z dużym wyczuciem„. Oby tak pozostało!
Edit: Po napisaniu tego tekstu kilka dietetyczek i psychodietetyczek opublikowało w swoich mediach społecznościowych oświadczenie pod tórym i ja mogłabym się podpisać: oto jego fragment:
Kiedy widzę widelec owinięty drutem kolczastym lub wystający brzuch mężczyzny niczym granat nie mam odruchu ruszenia na targ, zjedzenia jarmużu z kaszą gryczaną i kiszonym ogórkiem. Myślę, że nie chcę jeść. Albo, że jedzenie które mam jest tak szkodliwe i złe, że muszę wytworzyć w sobie mechanizm wyparcia, bo oszaleję. Oddzielę siebie od tego co spożywam, wyprę jakikolwiek wpływ jedzenia na mnie.
Nasza wieloletnia praktyka oraz badania są jednoznaczne – stygmatyzacja osób z problemami w obszarze żywienia przynosi skutek odwrotny od zamierzonego. Prowadzi do zachowań autodestrukcyjnych u dzieci i dorosłych. Wielokrotnie nadwaga nie jest efektem „przejadania”, a sugerowanie prostej zależności piętnuje chorych. Nie zgadzamy się na takie podejście. Chcemy, aby jedzenie kojarzyło się ze źródłem zdrowia i przyjemności.
Jako dietetyczki i psychodietetyczki marzymy o tym, aby wszyscy o jedzeniu myśleli jako o źródle przyjemności. A dobre, wartościowe jedzenie jest nie tylko przyjemne w czasie jedzenia, ale również potem, gdy dzięki niemu mamy siły, energię, dobrą odporność i sprawnie funkcjonujący organizm.
Wiem, że hot-dog, hamburger, słodki napój gazowany i przejadanie się są niezdrowe. Ale czy to właśnie mamy do powiedzenia jako najważniejszą rzecz w związku z tym jak się odżywiamy?